Uwaga! Oszust w aptece

 7 minut

Farmaceuci nie są jedynymi ofiarami tego procederu. Pośrednio uderza on również w pacjentów, którym trudniej zamówić lek w aptece. Aptekarze obawiając się strat coraz częściej obwarowują kontakty z pacjentami różnego rodzaju zabezpieczeniami. Chcą mieć pewność, że ci na pewno wykupią zamówiony w ich aptece lek.

Sposób „na pacjenta”

Scenariusz oszustwa jest zazwyczaj taki sam. Do apteki telefonuje lub nawet osobiście przychodzi „pacjent” i prosi o zamówienie dla niego rzadkiego leku. Najczęściej jest on dla chorej matki lub babci, która prosiła go telefonicznie o pomoc w zakupie specyfiku. Oczywiście nie ma przy sobie recepty, ale „jak tylko lek trafi do apteki, zjawi się po niego z niezbędnym dokumentem wystawionym przez lekarza”. Niekiedy nawet zostawia niewielki zadatek i znika. Kim są oszuści? Podejrzenie pada na przedstawicieli handlowych reprezentujących niewielkie firmy farmaceutyczne. W ten nielegalny sposób nabijają sobie sprzedaż i prowizję. Pan Paweł nie chce podać swojego nazwiska. Obecnie pracuje w dużej firmie farmaceutycznej jako handlowiec. Zaczynał jednak jako pracownik niewielkiej hurtowni. Zarzeka się, że sam nigdy nie stosował podobnych metod, jednak słyszał, że jego ówcześni koledzy dopuszczali się podobnych praktyk.

– Sposób jest dość prosty. Podpisuje się umowę z apteką i przedstawia się jej ofertę hurtowni. Znajdują się w niej tzw. „ekskluzywy”, czyli leki mało popularne i nie często przepisywane. Najczęściej bardzo drogie. Za sprzedaż takiego leku otrzymywało się premię ekstra. Koledzy, by na nią zapracować, dzwonili do aptek, z którymi podpisali niedawno umowy i podając się za pacjentów zamawiali te leki. Jeśli nie udawało się przez telefon, to prosili kolegę, aby przeszedł się do apteki i zamówił osobiście. Słyszałem, że dzięki takim „akcjom” można było dorobić nawet kilka tysięcy złotych – przyznaje Paweł.

Naciągacze psują rynek

Aneta Baranowska, właścicielka apteki z Warszawy już kilka razy padła ofiarą naciągaczy.

– Za pierwszym razem nie zdałam sobie sprawy, że padłam ofiarą oszustwa. Myślałam, że pacjent nie odebrał leku, bo coś mu wypadło. Jednak, gdy sytuacja w ciągu roku powtórzyła się kilkakrotnie, nabrałam podejrzeń – przyznaje farmaceutka. Jak mówi, w kolejnych zdarzeniach powtarzało się zbyt wiele szczegółów, by mógł to być przypadek.

– Naciągacze zawsze kontaktowali się z apteką telefonicznie i prosili o zamówienie silnych leków psychotropowych. Tego typu leki bardzo trudno potem zwrócić do hurtowni. Dla uwiarygodnienia zostawiali numer telefonu, pod którym potem nikt się nie zgłaszał. Kiedy zauważyłam, że coś jest nie tak i przy kolejnej próbie oszustwa zaczęłam wypytywać dzwoniącą osobę o szczegóły, kim jest chory, ile ma lat, gdzie się leczy, dzwoniący mężczyzna zaczynał się plątać w opowieściach. Wtedy upewniłam się, że to oszustwo – wspomina Pani Aneta. Przyznaje, że nie zgłosiła sprawy na

policję. Jak sama tłumaczy, nie chciała tracić czasu na formalności z tym związane. Aby ustrzec się przed kolejnymi próbami naciągaczy zrezygnowała z możliwości zamówienia leku w aptece przez telefon. Podobne kroki zabezpieczające powzięli inni oszukani farmaceuci. Roman Walczak, farmaceuta z Katowic również kilka miesięcy temu zawiesił w swojej aptece możliwość zamawiania leków przez telefon.

– Tego typu oszuści niezwykle psują rynek i działają na szkodę pacjentów. Wcześniej bez problemu można było u mnie zamówić lek przez telefon. Myślałem również o wprowadzeniu możliwości składania zamówień przez sms i maila, ale teraz to niemożliwe. To dla mnie zbyt duże ryzyko – dodaje, tłumacząc, że teraz, aby zamówić lek w jego aptece, trzeba stawić się w placówce osobiście, z receptą i zostawić zadatek – minimum 50 proc. ceny leku. – Wiem, że to duża niedogodność dla pacjentów, ale nie mam wyjścia. Mam nadzieję, że w końcu ktoś się zajmie tymi oszustami.

UOKiK: to nic złego, policja: to przestępstwo!

Niestety, wydaje się, że nie stanie się to zbyt szybko, bo instytucja, która została powołana do walki z podobnymi procederami, w działaniu oszustów nie widzi niczego złego. Mało tego, winą za zaistniałą sytuację obarcza farmaceutów.

– Właściciele aptek, przyjmując zamówienie przez telefon, biorą na siebie ryzyko, że ktoś może nie odebrać zamówionego leku. Trudno w tej sytuacji dopatrzeć się jakiegoś niestosownego działania, którym miałby się zająć nasz urząd – mówi Małgorzata Cieloch rzeczniczka Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Tymczasem zupełnie odmiennego zdania są eksperci od prawa karnego.

– Definicja oszustwa brzmi następująco: kto w sposób świadomy wprowadza w błąd drugą osobę, by ta niekorzystnie dla siebie rozporządziła swoim mieniem, podlega karze. Moim zdaniem mamy tu do czynienia z klasycznym oszustwem i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To, z czym borykają się farmaceuci doskonale wpisuje się w definicję tego przestępstwa. Twierdzenie, że farmaceuci sami sobie są winni, bo mogli się nie zgodzić na przyjęcie zamówienia przez telefon, to tak, jak obwinianie okradzionego, że miał przy sobie pieniądze – mówi profesor Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. Jednocześnie profesor zachęca, aby poszkodowani farmaceuci zgłaszali się na policję.

Podobnego zdania są przedstawiciele Naczelnej Izby Aptekarskiej.

– Na szczęście proceder nie jest na razie zbyt nagminny, bo do naszej izby nie wpłynęły jeszcze skargi od poszkodowanych farmaceutów, ale moim zdaniem trzeba już teraz przeciwdziałać oszustwu. Jeśli ktoś został w ten sposób poszkodowany, powinien to jak najszybciej zgłosić odpowiednim organom. To może ochronić innych przed podobnymi stratami finansowymi – mówi Marek Jędrzejewski, wiceprezes NIA.

Również policjanci potwierdzają, że nie mieli do tej pory żadnych zgłoszeń od ofiar oszustów i zastrzegają, że taka sytuacja jest bardzo niebezpieczna.

– Jeśli ofiary nie będą zgłaszać się na policję, sprawcy poczują się bezkarni i mogą nasilić swoje działania. Dlatego w interesie farmaceutów jest zgłaszanie tego typu zdarzenia. Bo co do tego, że jest to przestępstwo, nie ma żadnych wątpliwości. Ale byśmy mogli zacząć działać, potrzebujemy zeznań poszkodowanych – mówi inspektor Paweł Kłos z Komendy Głównej Policji.