Wirus złych emocji

 7 minut

Wszyscy miewamy w życiu gorsze momenty, a nawet całe okresy „chandry”. Praca, a zwłaszcza współpraca, staje się w takich chwilach trudniejsza niż zwykle. Rzeczy lecą z rąk, a namnażające się złośliwości losu dodatkowo wzmagają wewnętrzne napięcie (a może tylko jesteśmy bardziej wyczuleni i drażnią nas rzeczy zupełnie normalne?). Pokłady cierpliwości dla ludzkich ułomności topnieją błyskawicznie. „Jeszcze chwila i będzie ze mną źle…” – tak się czujemy i myślimy. Na ogół jednak dzielnie trwamy na posterunku i praca jakoś idzie. Jednak do czasu…Od iskry do wybuchu

Oczywiście złe humory występują po obu stronach pierwszego stołu. Państwa pacjenci, tak samo jak i współpracownicy, miewają nie tylko „charaktery”, ale też lepsze i gorsze momenty. Niech więc stanie teraz w drzwiach apteki ów „marudny” pacjent, co to nie tylko chce coś kupić (lub nie kupić), ale przy okazji ponarzekać i powalczyć z systemem, którego uosobienie zobaczył właśnie w nas samych! Niech współpracownicy na próbę delegowania „problemu” zareagują empatycznym: „Na mnie nie licz!” albo „Akurat, na pewno…”. A jest to tym bardziej prawdopodobne, że wściekłość i chandra są bardziej zaraźliwe niźli grypa, stąd „zakażenie” przebiega szybciej. Starczy minuta demonstracji u szefa, a już cały zespół cierpi na główne objawy „wirusa złych emocji”. Obniżona inteligencja oraz upośledzona empatia to tylko niektóre z objawów. Teraz starczy mała iskra i następuje prawdziwy wybuch. Na szczęście można ten wybuch powstrzymać. Jak zatem nie dać się wyprowadzić z równowagi? Tu ważna uwaga: mówiąc o panowaniu nad emocjami nie mamy na myśli zagryzionych do bólu zębów czy zaciśniętych do krwi pięści.
Tłumienie bądź wypieranie emocji jest bowiem równie, choć może bardziej jednostronnie, szkodliwe.

Czym jest porwanie emocjonalne?

Co więc robić? Na początek warto zrozumieć, co właściwie się z nami dzieje. Porwanie emocjonalne składa się z trzech elementów, układających się w ładny schemat: [1] najpierw silna reakcja emocjonalna, potem [2] wybuch złości, wreszcie [3] żal, żeśmy się tak zachowali i wyrzut – „Co ja wtedy myślałem?”. A odpowiedź brzmi: wcale (lub prawie wcale) nie myślałem! Z dwóch umysłów, z których jeden myśli, a drugi czuje – w złości kontrolę przejmuje ten drugi. Wyniki badań wskazują, że ośrodek emocji (zwłaszcza tzw. ciało migdałowate) ma w wewnętrznym starciu pozycję uprzywilejowaną. Uzasadnia to jego rola: ochrona przed niebezpieczeństwem. Gdy pojawia się (fizyczne) zagrożenie, nie ma czasu na racjonalne analizy czy przegląd możliwych scenariuszy wypadków. Trzeba działać, tj. zamrzeć w bezruchu, uciekać lub… atakować! I choć obcy wojownik nie porywa naszej kobiety ani nie atakuje nas akurat tygrys szablozębny, to zdenerwowany pacjent czy kolega wyzwala tę samą, co znaną już naszym praprzodkom, reakcję. Oto odpowiedź, dlaczego „działać w złości” równa się „działać bezmyślnie”. Spośród wszystkich emocji to właśnie złość (często motywowana lękiem) wyrządza najwięcej szkody i rujnuje najwięcej karier.

Całe 0,2 sekundy na reakcję

Jak zatrzymać tę pradawną wewnętrzną machinę? Paradoksalnie – przez użycie „nowoczesnych” narzędzi dostarczonych przez ewolucję kory mózgowej: języka i wyobraźni. Trzeba się spieszyć, gdy bowiem czujemy narastającą wściekłość, mamy na reakcję około 0,2 sekundy! Dlatego warto być przygotowanym – dobre reakcje trzeba wyćwiczyć. A trening nie jest specjalnie trudny. Oto jego główne punkty:

 

1. Praktykujmy samoświadomość. W większości zawodowych działań nasze „radary” skanują głównie świat zewnętrzny. Jest to zrozumiałe, gdy trzeba rozpoznać potrzeby pacjenta. Samoświadomość niestety nie wystarcza, gdy ktoś nas zdenerwuje. Samoświadomość polega na skierowaniu jednego z „radarów” do wewnątrz. Jego zadaniem jest odtąd stałe śledzenie wewnętrznego, emocjonalnego krajobrazu. „Oho, zaczynam być zły. Jeszcze moment i mogę wybuchnąć! Trzeba się tym zająć!” – oto przykładowe komunikaty. Jak pokazują badania, praktykowanie samoświadomości zwiększa odpowiedzialność i przewidywalność zachowań, poprawiając relacje z otoczeniem. Poprawia też jakość życia, zamieniając najprostsze czynności w pasjonującą medytację (zob. np. Thich Nhat Hanh, Cud uważności. Prosty podręcznik medytacji, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2010).

2. Śledźmy reakcje swojego ciała – zwłaszcza napięcia mięśni i to, jak oddychamy. Nauczmy się w trudnych chwilach utrzymywać rozluźnione mięśnie oraz (za wszelką cenę!) pogłębiony i powolny oddech – ciało będzie próbowało zrobić coś przeciwnego. Efekty są naprawdę zaskakujące!

3. Nauczmy się etykietować emocje. Nazywanie nieprzyjemnych emocji stabilizuje stan wewnętrzny i zmniejsza prawdopodobieństwo niekontrolowanego wybuchu. Zmusza bowiem do pracy te bardziej „cywilizowane” części mózgu, które na naszych oczach usiłuje zdezaktywować silnie pobudzony umysł emocjonalny.

4. Uważajmy na automatyczne myśli. W złości koncentrują się one na negatywnych ocenach, wyrzutach i odwecie: „Najchętniej powiedział(a)bym mu, co o nim myślę!” albo „To straszne, jak można zachować się w taki sposób!”. Warto je zastąpić myślami otwartymi i konstruktywnymi: „On też jest podenerwowany, może ma jeszcze gorszy dzień niż ja?”. Przygotujmy sobie zestaw wspierających nas afirmacji – świetnie, jeśli będzie w nich zawarty element humoru. Co by się stało ze złością, gdyby w miejsce automatycznej pojawiła się taka (wyćwiczona) myśl: „Żeby nie ulec spięciu, policzę do dziesięciu”. To stara jak świat i wciąż skuteczna taktyka!

5. Spróbujmy dokonać tzw. „przeramowania”, czyli przedefiniowania trudnej sytuacji. Tragizm wzmacniany przez wewnętrzne: „O nie! Jeszcze ten pacjent! Tego już za wiele!” ulegnie osłabieniu, jeśli sytuację uda się zinterpretować np. jako „treningową”: „Aha, oto wyzwanie; trening cierpliwości dla zaawansowanych, lekcja 21!”. Choć niektórzy pomyślą, że to niepoważne, taktyka ta może uratować karierę, a nawet życie. Zwłaszcza, jeśli dodatkowo wzmocnią ją pozytywne wizualizacje, tj. przywoływane z pamięci kojące obrazy (zawsze miej przy sobie odpowiedni zestaw!). Najgroźniejszych przeciwników można obezwładnić poprzez ubranie ich (w myśli!) w zabawne przebranie clowna czy też poprzez odjęcie im kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. To naprawdę działa!
Podsumowanie

Swoistą syntezą tych „sztuczek” jest znakomita technika tzw. „audytu emocjonalnego”. Polega ona na zadawaniu sobie w chwilach napięć kilku pytań, w następującej kolejności: „Co myślę?”, „Co czuję?”, „Czego teraz chcę?”, „W jaki sposób mogę sobie zaszkodzić?”, „Co powinienem zmienić w swoim zachowaniu?”. Dzięki nim każde doświadczenie złości może zamienić się w cenną lekcję życia – potwierdzając tę zbyt słabo znaną prawdę, że tzw. „święty spokój” jest czymś, co możemy dać sobie wyłącznie my sami, nie zaś inni.